16.01.2009
Brazylia - wypad na północ w poszukiwaniu wiatru i fal

Sieplywa.pl - Windsurfing, Kitesurfing i Surfing w najlepszym wydaniu

Wyjazd do Brazylii zaplanowaliśmy już w wakacje, które w tym rokutakże nie rozpieszczały nas super pogodą i super warunkami wiatrowymi. Kilka minut po 2 w nocy 20 Października ruszyliśmy na lotnisko razem z Crazy Horsem i Ewą. Ekonomicznie wszystkie 3 surfboardy i 8 desek do kita zapakowaliśmy do jednego wielkiego quiwera, dzięki czemu sprzęt dla 4 osób poleciał 3 razy taniej, niż gdyby kasowali każdego z nas osobno. Na miejscu w Brasil pogoda oczywiście doskonała - słonko i wiaterek. Niestety zanim dotarliśmy z Fortalezy do Paracuru zrobiło się już za późno na to żeby pływać więc odczekaliśmy do wieczora i popłynęliśmy w Caipirinhie i rum Montilla na rynku w Paracuru.

Nasze buggy 1989 r.Nasze buggy 1989 r.

Na czas pobytu zamieszkaliśmy w Pousadzie u Piotra Syca - pseudonim Sycu :), który prowadzi na plaży w Quebra Mar szkołę Vento Brasil i wypożyczalnię sprzętu ks i ws. Nasz domek był super - wyposażony w basenik i psa rasy Cane Corso który dzięki swoje wyjątkowej inteligencji i zdolności do powszechnej demolki został nazwany przez nas Tsunami. Tsunami skutecznie urozmaicał nam życie śliniąc wszystko co się dało i zasypując nas dziesiątkami kleszczy, które go po prostu uwielbiały. Nasza Pousada miała na wyposażeniu także Buggy, które miało początkowo tylko jeden bieg, ale przy pomocy Power Tape'a dorobilimy jeszcze 2 kolejne i wsteczny!

Pierwszy tydzień w Brazylii był cudownie monotonny i wszystkim bardzo się dłużył - po pierwsze dlatego, że 4 godzinna różnica czasu (na minus) w stosunku do Polski powodowała że budziliśmy się o 6 rano, a na spot jechaliśmy dopiero po 10 - choć te długie leniwe poranki był w sumie niczego sobie i bardzo dobrze je z Ewą wspominamy. Mleczny z Crazy Horsem mieli bardziej ambitny plan dnia - wstawali codziennie rano o 5-6 i zasuwali na surfing. Wracali po 3 godzinach, jedli śniadanko i jechali na spot pływać na kite, a po powrocie mniej więcej o 16 znowu surfowali aż do zachodu słońca. Potem czekaliśmy mniej więcej do 20 i ruszaliśmy na miasto w poszukiwaniu kolacji i pysznych drinków. Kolacja dla 2 osób - do 35 reali, jeden drink 3,5 reala. 1 real = 1,3 zł. I tak dzień po dniu :)

Surfing Paracuru


W mieście jest kilka spotów nadających się na surfing, a fale były przez prawie cały wyjazd, więc chłopaki progres zrobili na prawdę duży. Najbardziej oblegany jest spot "Na palikach" - prawie idealnie na przeciwko schodów z rynku na plaże tuż obok pseudo latarni morskiej w czerwono białe paski. Fale są tam lekko skośne do brzegu, dzięki czemu nie trzeba wychodzić daleko w morze, a przy dobrej fali na lewą nogę spływa się jakieś 200-300m w dół aż za restaurację F1. Wadą tego spotu jest to, że potrafi być przepełniony szczególnie w weekendy, albo gdy po lokalesach rozniesie się wieść że będą dobre fale.Lokalne chłopaki z Paracuru czasem lubią poprzeszkadzać "przyjezdnym" i skutecznie wpierdzielać się na fale.

Spot na palikachSpot na palikach



Małe zagęszczenie na spocieZdecydowanie najwięcej na spocie jest lokalesów



Mleczny na fali  fot. ŻiółaMleczny na fali fot. Żióła



Koń - także spot Koń - także spot "Na patykach"



Baraki (bary) na plażyBaraki (bary) na plaży

Około 200 m w prawo patrząc z brzegu "od palików" jest kolejny surf spot "przy fladze", ale zdecydowanie trudniejszy - fale są większe a do tego przy samym brzegu potrafi wyskoczyć konkretny short brake i zwalić się niespodziewanie na głowę.

W samym Paracuru jest jeszcze miejsce "przy szpitalu", ale nie byliśmy tam ani razu, po pierwsze dlatego, że ponoć woda nie jest tam najczystsza, a po drugie jakoś po prostu nie było okazji.

Oprócz tego lokalni surferzy znają kilka spotów rozmieszczonych na całej długości plaży na południe od Paracuru w stronę spotu kiteowego w Quebra Mar, co znaczy dosłownie "Połamane morze". Niestety tamte spoty wydawały się bardzo hardcorowe i w większości na przeciwko wielkich głazów, więc chłopaki odpuścili sobie pływanie w tych miejscach.

Kitesurfing w okolicach Paracuru - Quebra Mar


Widok od strony wody na bazę w Quebra MarWidok od strony wody na bazę w Quebra Mar



Spot kitesurfingwy w Quebra Mar należy raczej do łatwych - w sęsie można się szybko przyzwyczaić do tego, że jest wredna falka przy brzegu która utrudnia czasem wychodzenie na wodę (szczególnie jak ktoś jest początkującym i gorzej mu do tego idzie na prawą nogę). W Brazylii występuje zjawisko pływów, więc przez niektóre godziny w ciągu dnia od razy do brzegu robi się prawie płaska woda i warunki są mniej więcej jak u nas na zatoce. W bazie jest napisane o której godzinie będzie płasko na drugi dzień, więc można przyjechać na wybrane warunki. W centralnej części spotu na dnie nie ma żadnych niespodzianek, spokojnie można chodzić po piaszczystym dnie - brakuje tu ostrych muszli i kawałków rafy, o które łatwo rozwalić sobie nogę na przykład w Egipcie.

Crazy Horse na falach w QuebraCrazy Horse na falach w Quebra



Przy wysokim stanie wody jest bardzo głęboko i nawet na rafie ciężko o coś zawadzić. Fale na Quebra są przyjemne - można się tu uczyć pływania po falach, trzeba tylko uważać na tych co już są mocno wtajemniczeni w wave riding, bo na falach pierwszeństwo ma nie ten, który płynie prawym halsem, ale ten co złapał falę i na niej płynie, więc trzeba dodatkowo oglądać się za siebie. Pływanie strapless jest coraz bardziej popularne i sporo ludzi pływa na Quebra Mar bez footstrapów z kitem na krótkiej desce surfingowej.

Baza w Quebra jest fajnie zorganizowana, działa szkółka Syca, muzyka gra i jest spora restauracja z całkiem dobrym jedzeniem, gdzie największe powodzenie mają krewetki, ryby i kokosy do picia z dolewką rumu. Ceny droższe niż w mieście, ale do zaakceptowania. Atmosfera wyluzowana, wszyscy uśmiechnięci, bo tam po prostu ludzie są mili z natury.

Jak już jesteśmy przy wydawaniu pieniędzy to warto poruszyć kwestię języka - nikt nie mówi tam po angielsku. Tylko Portugalski. Doszliśmy do wniosku, że Brazylijczycy chyba myślą, że my uczymy się szybciej Portugalskiego niż oni Angielskiego, więc warto zabrać ze sobą rozmówki i jeszcze w samolocie zakuć kilka podstawowych słówek :) Na szczęście na migi, albo rysunkowo też łatwo się dogadać dzięki otwartości Brazylijczyków. Moja nieznajomość Portugalskiego na początku wyjazdu zaowocowała kupnem 4 litrów świeżo wyciskanego soku z Maracuji i Gojaby zamiast 2 małych szklanek soczku do obiadu :) Na szczęście cena za te 4 lity wyniosła tylko około 8 pln :) Cena aż miło.

Kitesurfing w okolicach Paracuru - Tajiba


Rybka w drodze na TajibeRybka w drodze na Tajibe

Mniej więcej 7 km na południe od spotu w Quebra Mar jest płaska kałuża - Tajiba. Dojazd plażą przy niskim stanie wody jest szybki i łatwy - gdyby jechać na około, to byłoby z grubsza 30 km !!! W kałuży fajnie się pływa, gdy jednocześnie nie ma tam więcej niż 15 osób. Na szczęście w razie dużego ścisku można zrobić downwind na Quebra Mar i nie traci się bez sensu dnia :) Pewnego dnia gdy byliśmy w Tajibie pływało tam dwóch identycznych chudych, łysych i bladych bliźniaków, na takich samych latawcach więc było jak w Matriksie - dwa minięcia na jednym halsie " z tym samym gościem". :) Tajiba jest dobrym miejscem aby się uczyć - najlepsza pora na naukę to rano - zawsze wtedy można zaliczyć tam 2-3 godzinki gdy pływa tylko kilka osób.

Kitesurfing Cumbuco - Caupie


Mleczny w CumbucoMleczny w Cumbuco

Około 60 km od Paracuru jest Cumbuco, a tam kałuża Caupie znacznie większa niż Tajiba i do tego sławna w całym kite świecie, z racji tego że prawie zawsze spotkać tam można kogoś z czołówki PKRA. Podczas jednego dnia widzieliśmy Alvaro Onieve, Brune Kaija, Cesara Portasa i z 5 lokalnych Brazylijczyków, którzy i tak wymiatali lepiej od wyżej wymienionych :) Gdyby tylko lokalesów stać było na starty w zawodach, to wyniki PKRA wyglądały by zupełnie inaczej. W Cumbuco jest taki gość Carlinios, który ma coś w rodzaju fundacji i brazylijskim dzieciakom za dobre wyniki w nauce daje sprzęt do pływania. Latawce tych małych mistrzów nie leżą ani chwili na plaży - cały czas są w górze, bo kilka dzieciaków pływa na nich na zmianę.

Alvaro Onieva na sliderzeAlvaro Onieva na sliderze

W pierwszym tygodniu naszego pobytu wiało dla mnie na 5 i 7m. Drugi tydzień był trochę słabszy - głównie na 7m i z dnia na dzień coraz gorzej, więc postanowiliśmy wykorzystać tą złą prognozę i ruszyć na północ w poszukiwaniu wiatru (jeśli ma wiać coś w ogóle to na pewno szybciej na północy). Po powrocie z wycieczki okazało się, że zrobiliśmy idealny ruch, bo w Quebra Mar nie wiało wcale i desperaci spacerowali po plaży z 14 i 16m kitami (!), a my pływaliśmy codziennie na małych rozmiarach - 7 i 9m. Swoją drogą, to wielki szacuneczek dla tych, co awaryjnie zabierają do Brazylii takiego potwora jak 16m! Mam nadzieję, że tekst i zdjęcia zachęcą was do wycieczek po Brazylii.

WYPRAWA NA PÓŁNOC


Z racji cięcia kosztów nasza wycieczka na północ została zaplanowana w dwóch samochodach osobowych marki Chevrolet. Silniki miały moc nieco lepszą od przeciętnej kosiarki więc nasz speed limit po płaskim to zaledwie 120 km/h. W Brazylii rząd dofinansowuje paliwo ekologicznie robione z trzciny - czyli alkohol i za litra płaci się 1,8 Reala (benzyna 2,8 Reala). Mamy jednak wrażenie, że na "wódzie" auto pali więcej. Auto terenowe (Toyota HiLux) kosztuje za dzien 300 Reali, nasze bzyki zaledwie 65 Reali, a tak samo wchodzą do nich 4 osoby + sprzęt i też wszędzie udało się dojechać po plażach i bezdrożach, choć nikogo w osobowych po za nami nie spotkaliśmy po drodze.

A to miejscówka Marchewy w GuajiruA to miejscówka Marchewy w Guajiru

Guajiru

Pierwszego dnia pojechaliśmy do Guajiru - oczywiście do Marchewy, który od tego roku ma tam biznes "Surf Vilage". Guajiru to mała i urocza brazylijska wioska na końcu drogi, gdzie czas płynie powoli. Od Paracuru jest oddalona o około 30km. Spoty w okolicach są w zasadzie trzy- klasyczny na oceanie, lagunka Lagoinia i lagunka Osiołków - dobre miejsce na szkolenia. Jeśli chodzi o pływanie, to wolę jednakokolice Paracuru (bar na spocie, fale i hamburgery w mieście), ale za to u Marchewy jest super atmosfera, pyszne grilowanie wieczorem i super warunki mieszkaniowe jakich nie może zapewnić żaden hotel w Paracuru.

Spot u MarchewySpot u Marchewy


Dom u Marchewy jest duży i urządzony w stylu kolonialnym, natomiast Bungalowy przestronne i nowoczesne. Do dyspozycji są dwa baseny - w tym jeden 25m, bo Marchewa kiedyś zawodowo pływał i pozwoli sobie na taką małą przyjemność w ogrodzie. Fajne w Guajiru jest także to, że nie ma wysokich, betonowych płotów - u nas w Paracuru mieliśmy przeszło 3m mur i druty pod napięciem zamocowane na nim, czujniki ruchu i alarm. Tu, na "końcu świata" jest płot z drewnianych kijów. Wolność i swoboda.

Ilha do Guajiru

Na drugi dzień rano pojechaliśmy dalej. Kolejnym naszym celem była miejscówka nazywana Ekological Paradise - Ilha do Guajiru. Niestety ceny też były jak w Paradise i ogólnie dość komercyjnie. Baza nazywała się Blown Away. Spot oddzielony jest od pełnego morza jest bardzo długim i dość szerokim cyplem, więc wewnątrz jest idealnie płaska woda do pływania. Oczywiście także i w lagunie występują pływy więc w najgorszym momencie robi się dość wąsko. Na zdjęciu-mapce zobaczyć możecie że jest tam kilka spotów w okolicy piaszczystego cypla, co więcej miejsce nie jest bardzo zaludnione, więc pływa się tam fajnie. W wiosce, dosłownie kilkadziesiąt metrów od bazy kajtowej na szczęście działają inne bary i hoteliki prowadzone przez lokalną ludność, więc można jeść i zanocować w lepszych cenach.

Ilha do Guajitu - jak widać sporo miejsca do pływaniaIlha do Guajitu - jak widać sporo miejsca do pływania



Jericoacoara @ nightJericoacoara @ night

Jericoacoara

Następny spot - dalej na północ jest bardzo znany - Jericoacoara. Rząd brazylijski postanowił zachować fragment wybrzeża w pierwotnym stanie, robiąc z niego super atrakcję dla turystów. Podobno plaża w Jericoacoarze jest jedną z 10 najpiękniejszych plaż na świecie (podobno). Celowo nie została tam poprowadzona żadna asfaltowa droga, dlatego nie jest łatwo się tam dostać. Najłatwiej dojechać od strony plaży, po wydmach. My jadąc już po zmroku zostaliśmy dosłownie "dopadnięci" przez przewodnika (ponoć oficjalnego) i za 30 Reali pojechaliśmy za jego motorkiem prosto do Jeri. Trzeba przyznać, że znał drogę i przed wszystkimi trudniejszymi przeszkodami zatrzymywał się i nas o nich uprzedzał. W sumie jechaliśmy za nim około 25 km bo bezdrożach i piaskach plażowych. Żeby nasze samochody dały sobie radę na plaży spuściliśmy z nich trochę powietrza z kół i na klasycznych kapciach pocisnęliśmy bez problemu do przodu.

Fragment plaży w JeriFragment plaży w Jeri


Na miejscu spodziewaliśmy się małej rybackiej wioski, gdzie docierają tylko najbardziej twardzi surferzy, a tymczasem zastaliśmy mega komercje - dosłownie surferskie krupówki. W całym Jeri nie ma ani kawałka asfaltowej drogi i wszystko jest na plażowym piasku i to akurat jest fajne. Ceny są mocno wyśrubowane np. hamak w Paracuru kosztuje 35 a w Jeri 200 Reali....Trzeba przyznać, że jest sporo sklepów z fajnymi ubraniami, ale suma sumarum lekko przegięli z tym luksusem, bo są nawet marmurem wykładane galerie z biżuterią jak w Złotych Tarasach i jakoś chyba miasteczko do mnie w sumie nie trafiło. Jedynie to fajne były drinki z drewnianych wózków sprzedawane wieczorem przy plaży - w tym szczególnie jeden z Maracują (pestki maracuji + Ypioca i mleczko skondensowane = pycha!).

Na drugi dzień, pod naszym lokum czaił się od rana kolejny "przewodnik". Jego młody wiek trochę nas odstraszył, więc poszliśmy do biura turystycznego w Jeri poszukać lepszego, a on poczłapał się za nami. W biurze miał chyba jakieś dobre znajomości, bo od razu zarekomendowali go nam jako najlepszego z najlepszych. Z braku wyjścia dogadaliśmy się na 70 Reali. Na początku naszej nowej znajomości była mała ścinka, bo przewodnik koniecznie chciał osobiście prowadzić jeden z samochodów na co my nie chcieliśmy się zgodzić. Jak rozwalać samochody to samemu :) Ruszyliśmy i zakopaliśmy się od razu - tak na dobry początek.

Nasze autka spisywały się dzielnieNasze autka spisywały się dzielnie

Lagoa Grande

Droga na następny spot wiodła nas brzegiem plaży. Przejeżdżaliśmy przez lasy namorzynowe slalomem między wystającymi korzeniami drzew. Podczas przypływu jest tu woda. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do pierwszego rozlewiska. Na brzegu czekało kilka płaskodennych barek z załogą, która na nasz widok rzuciła się do naszych aut - kto pierwszy ten ma klienta wiadomo :) Żeby dostać się na taką barkę trzeba wjechać do wody i najechać na dwie deski oparte o burtę. Na szczęście się udało. Potem załoga długimi kijami odpycha się od dna rozlewiska spływają trochę z prądem i barka ląduje na drugiej stronie. Zapłaciliśmy za przeprawę 30 Reali i pojechaliśmy dalej. Droga do Lagoa Grande prowadziła przez całkiem spore wydmy więc trochę się kopaliśmy, trochę pchaliśmy, ale było fajnie - tym bardziej że na końcu czekała na nas wielka laguna ze słodką wodą i wiatrem na 9m.

Przeprawa przez rozlewiskoPrzeprawa przez rozlewisko


Na miejscu działa mała restauracja, która oczywiście serwuje głównie ryby i owoce morza. Popływaliśmy kilka godzin w słodkiej wodzie o mętnym kolorze, a dodatkową atrakcją dla chłopaków była pogoń za wielkim czarnym świniakiem, który na szczęście był od nich sprytniejszy i uciekł. Na wieczór zostaliśmy niedaleko w wiosce Tatajubie. Nocowaliśmy w Posuadzie u Brazylijczyków, gdzie przygotowali nam wspaniałą kolację (oczywiście ryby w roli głównej) i wszyscy napchaliśmy się po prostu do granic możliwości.

Mętna woda w lagoa grande koło TatajubyMętna woda w lagoa grande koło Tatajuby



Do każdego dania dodają miskę ryżu, miskę gotowanej fasoli i maniok. Po kolacji zorganizowaliśmy sobie konkurs który był połączeniem "Jak oni śpiewają" z "Idolem" i zgadul zgadulą - generalnie pełne wariactwo przy akompaniamencie rumu Montilla, a do tego siedząc w plecionych hamakach, które robiły z nas niezłe balerony. Dobranoc.

Następnego dnia mieliśmy kolejny odcinek specjalny na północ. Nasz przewodnik poprowadził nas piaskami do wielkiego rozlewiska przez które przeprowadziliśmy się tym razem tratwą z napędem motorowym i wylądowaliśmy w miasteczku Camocim. Skończyła się nasza trasa piaskowa, dopompowaliśmy oponki i ruszyliśmy dalej. Naszym celem było ujście rzeki Parnaiby, gdzie chcieliśmy zobaczyć prawdziwą dżunglę i zwierzęta w Parku Narodowym Delty Parnaiby.

Chaval - Planeta małp

Droga do celu jakim była rzeka Parnaiba prowadziła asfaltem. W ogóle w drodze przez piaski nie spotkaliśmy ani jednej osobówki - tylko duże ciężarowe i terenowe. Ich kierowcy patrzyli się na nas z lekkim zdziwieniem. Po minięciu Camocim jechaliśmy dalej drogami asfaltowymi - trochę na około, ale za to znaleźliśmy spot, na którym na 99% nikt jeszcze nigdy nie pływał po pierwsze dlatego, że jest on oddalony kilkadziesiąt km od wybrzeża, a po drugie troche tam było brudno. Nawet bardzo. Spot wypatrzyliśmy z wielkiego kamienia w miesteczku, na wierzchołku którego było sanktuarium.

W tle widać spot pt: W tle widać spot pt: "Planeta małp"



Spot z bliskaSpot z bliska

Przy brzegu taplały się 3 świnki, a dookoła leżało z 1000 woreczków foliowych. Niestety w Brazylii jeszcze ludzie nie nauczyli się dbać o swoje najbliższe otoczenie. W każdym razie urok tego miejsca rozłożył nas na łopatki i nawet prosiak nie był w stanie powstrzymać Konia i Smokiego od ekspresowego pompowania sprzętu i skoku na wodę. Warunki wiatrowe były no cóż - słabe, ale atmosfera i odmienność naszego Secret Spotu wynagradzała wszystko. Z okolicznego miasteczka (a raczej wioski) przyszedł spory tłumek dzieciaków i były bardzo podekscytowane naszym przyjazdem i pływaniem w ich bajorku. O Brazylii można powiedzieć z całą pewnością, że potrafi zaskoczyć.

Na żywo te kamienie robią jeszcze lepsze ważenie ! Na żywo te kamienie robią jeszcze lepsze ważenie !



Nasze pływanie było niezłą atrakcją we wiosce Nasze pływanie było niezłą atrakcją we wiosce Chaval



Zachód słońca w Barra Grande Zachód słońca w Berra Grande

Berra grande

Ujęcia nagrane, zdjęcia zrobione i jedziemy dalej na północ. Po drodze wpadliśmy jeszcze do kolejnej miejscowości w której jest spot kajtowy. W Berra Grande to bardzo fajne miejsce, a szczególnie dla początkujących - pływa się w prawdzie na pełnym oceanie, ale jest tu takie ukształtowanie brzegu, że wrednej falki nie ma, a do tego wszędzie, nawet kilkaset metrów od brzegu jest woda mniej więcej do pasa i trochę głębiej, więc można stać na dnie! Jest też mały cypelek na którym można się ustawić na przykład z aparatem i robić zdjęcie. Polecamy to miejsce. Zbliżał się wieczór więc zdecydowanie ruszyliśmy w stronę rzeki Parnaiby.W okolice ujścia rzeki Parnaiby dojechaliśmy dopiero wieczorem jak było już ciemno i mieliśmy spory problem ze znalezieniem noclegu. Taksówkarz zabrał nas chyba do najbardziej podejrzanej dzielnicy więc zrezygnowaliśmy, pojechaliśmy dalej i sami znajdowaliśmy tylko domy publiczne, aż wreszcie kilkanaście kilometrów dalej w małej miejscowości trafil się nocleg. Nasz "hotel" wyglądał jak z horroru. Obłaził z farby i miał wielkie, wąskie i wysokie okna. Cena za nocleg 10 Reali od głowy. Kolację zjedliśmy na mieście za uwaga - 5 Reali od głowy i to razem z piwem! Wniosek jest taki, że im bardziej na północ to taniej, bo mniej turystycznie.

Takie są drogi w BrazyliiTakie są drogi w Brazylii

Na wszelki wypadek na noc zabarykadowaliśmy okna i dzwi deskami i trapezami, i już mieliśmy iść spać a tu ktoś puka. Dylemat - otwierać czy nie. Otworzyliśmy i okazało się, że chłopak z obsługi naszego "hotelu z horroru" przyniósł aparat Wujloka warty kilka tysięcy, który to Wujlok zostawił po prostu na werandzie ..... To nas rozbroiło i już się na noc nie barykadowaliśmy :)

Delta Parnaiba

Wcześnie rano pojechaliśmy do naszej Delty Parnaiby. zaprakowaliśmy samochody w bezpiecznym miejscu, zabraliś?y cały sprzęt ze środka (tak na wszelki wypadek) i wynajęliśmy barkę aby ruszyć rozlewiskiem do ujścia Parnaiby i tam popływać. Nasza podróż co celu trwała ponad 2 godziny. Spodziewaliśmy sie w delcie brazylijskiej rzeki krokodyli, pirani, kolorowych ptaków a tymczasem nie było nic.

5 godzin atrakcji na barce5 godzin atrakcji na barce

Prawdopodobnie pora dnia zwierzakom nie odpowiadała, albo po prostu cały ten park to jakaś lepsza ściema. U ujścia rzeki popływaliśmy chwilę przy wydmach - jedyną zaletą tego miejsca jest fajne noszenie do góry z powodu bliskości wydm. Koniu skoczył nawet z jednej wydmy, niestety zdjęć nie zdążyliśmy zrobić. Podróż z powrotem trochę się przeciągnęła i wracaliśmy w sumie ponad 3 godziny. Nasze tempo było tak wolne, że zaczął się odpływ i nasza barka co chwilę zatrzymywała się na płyciźnie, a my przechodziliśmy to na dziób to na rufę żeby ruszyć dalej. Do portu dopłynęliśmy już w całkowitych ciemnościach, akurat gdy wyładowywali kraby powiązane w pakunki sznurkami. Tych biednych, żywych krabów było kilka a może nawet kilkadziesiąt tysięcy, Brazylijczycy ładowali je na naczepę tira. Bardzo smutny widok.

Spot na delcie rzeki ParnaibaSpot na delcie rzeki Parnaiba

I tak skończyła się nasza wycieczka na północ. Wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy z powrotem do domu. W sumie przez tych kilka dni zrobiliśmy ponad 1400 km. Było warto. To oczywiście nie wszystkie atrakcje jakie nas spotkały podczas miesięcznego pobytu, ale nie będę zdradzać wszystkich szczegółów, bo stracicie całą przyjemność z odkrywania tak zaskakującego kraju jakim jest Brazylia, a poza tym tekst ten byłby jeszcze co najmniej 3 razy dłuższy :)



Na koniec takie małe podsumowanie cen w 2008 roku. Może się wam przyda jeśli będziecie tam jechać pierwszy raz. Waluta to 1 Real = 1,3 pln

  • Bilet lotniczy - last minute na "tam i z powrotem": 1500 pln (już z opłatami)
  • Wynajęcie samochodu osobowego: 65 Reali
  • Wynajęcie samochodu terenowego: 270-300 Reali/ dzień
  • Paliwo do samochodu: 1,8 Reala Alkohol, 2,8 Reala Benzyna
  • Nocleg w Pousadzie: od 65 do 120 za pokój (najczęściej 2 osobowy)
  • Kolacja + drinki dla 2 osób w Paracuru na mieście: 35-45 Reali (ekstremalnie 10 Reali na północy)
  • 1 drink Caipirinha: 3,5 Reala
  • 1 "patyczek" czyli tradycyjny serek (Kezio), lub kurczak (Frango) pieczony na grilu, znany jako przysmak brazylijski: 1,5 Reala
  • Ślimaki (6 sztuk) w restauracji F1 w Paracuru: 12 Reali
  • Owoce na bazarze (banany, mango, avocado) za 1kg: 2-3 Reale
  • Ryba tuńczyk: 12 Reali kilo (w Polsce 140 pln)
  • Hamak (dobry na prezent): 25 do 45 Reali (w Jaricoacoarze 200 Reali)
  • Litr wódki z trzciny cukrowej potrzebny do Caipirinhy: 4,5 Reala (max 7 Reali)
  • Litr rumu Montilla: 11 Reali
  • Klapki Havianasy: 18 - 25 Reali
  • Moto taxi: 5 Reali
  • Auto taxi: 15 Reali
  • Super świeże soki z egzotycznych owoców: 2 Reale za 1 litr (pomarańczowy 8 Reali za litr - pozdrowienia dla Wuja)
  • Super owocowe lody - sorbety, które nakłada się samemu i do wyboru jest kilkadziesiąt smaków: 16 Reali za kilogram
  • i na samiusieńki koniec Hamburger z Kurczakiem (moje The Best w Paracuru): 4,3 Reala


Jeśli macie jakieś pytania - pytajcie!

Eska.

Plaża w Paracuru tuż obok spotu Plaża w Paracuru przy spocie "Na palikach" - już nie mogę doczekać się wyjazdu w 2009 !



Dziękuję Paulinie Żiółkowskiej www.aloha.pl za udostępnienie zdjęc Konia i Mlecznego na surfingu w Paracuru, a także Wujowi za zdjęcia - między innymi kurczaków i kóz :)

sieFotografuje

Bogo

top