05.06.2009
Co ma wspólnego plakat "Solidarności" z Wainman Hawaii?

Wainman HawaiiWainman Hawaii

Ostatnie dni Polska prasa i telewizja szeroko pasjonuje się rocznicą wolnych wyborów i w związku z tym w internecie pojawiają się czasem niespodziewane ciekawostki. Otóż na przykład z Wirtualnej Polski możemy się dowiedzieć, że Michał Przeciechowski - obecnie jeden z szefów Wainman Hawaii Europe w wieku 9 lat znalazł się na plakacie zachęcającym do głosowania na Solidarność. Niestety samego plakatu nie mamy, ale przytaczamy wam fragment tekstu z Wirtualnej Polski:

"W 1989 roku 9-letni Michał Przeciechowski został jedną z twarzy plakatu lubelskiego Komitetu Obywatelskiego "Solidarność". Dziś ma 29 lat i mówi: Myślę, że zrobiłem dobry użytek z tej wolności, którą wywalczyło pokolenie moich rodziców. O tym, jak tą wolność wykorzystał czytamy w "Dzienniku Wschodnim".

Ten plakat miał zachęcić do głosowania na "Solidarność". - Przed wyborami zrobiliśmy badania i okazało się, że ludzie nie są zainteresowani, żeby iść i głosować - wspomina mecenas Tomasz Przeciechowski, w 1989 roku sekretarz Komitetu Obywatelskiego "S" na Lubelszczyźnie. Grupą, która wypadła w tych badaniach najsłabiej były kobiety - stąd pomysł, by na plakacie było dziecko.

Pracę nad zdjęciami do plakatu Michał wspomina z uśmiechem: Przed sesją zdjęciową bawiłem się na podwórku i miałem całe ręce w smole.

Michał skończył liceum im. Jana III Sobieskiego w Lublinie, potem prawo na UMCS. Ale nie kontynuował rodzinnych, prawniczych tradycji.

- Ja to jestem taki trochę niespokojny duch. Po studiach zacząłem na poważnie rozwijać swoją największą życiową pasję, czyli windsurfing - mówi Michał. - Deska jest dziś moją pracą. Mam szkołę windsurfingu na Helu, jestem także związany z firmą na Hawajach, która projektuje i produkuje sprzęt do kitesurfingu. Czy mi się udało? Mam 2-letniego syna, pasję, fajną pracę, przyjaciół, marzenia, które mogę realizować. Jestem panem swojego życia, wolnym człowiekiem. Mogę wszystko."

Dopisek 7 czerwca: Okazuje się że znalazł się i sam plakat na stronach Gazety Wyborczej, a pod nim jeszcze ciekawszy tekst na temat jego powstania. Dzięki Sławek, za podrzcenie linka w komentarzach. Poniżej przytaczamy cały artykuł.

Fragment plakatu wyborczego Fragment plakatu wyborczego



Przedstawiciele trzech pokoleń marzących o wolnej Polsce - ich wizerunek towarzyszył w naszym regionie zwycięstwu "Solidarności" 4 czerwca przed 20 laty. Jak powstał sławny plakat, kim są osoby na nim uwiecznione?

Przed czerwcowymi wyborami w 1989 roku w Lublinie działał Komitet Obywatelski, który zajmował się organizacją i kampanią propagandową, dziś powiedzielibyśmy, że promocyjną, "Solidarności". - Dostawaliśmy z centrali różne plakaty. Ale w trakcie kampanii okazało się że będzie potrzebny nam jakiś plakat lubelski i dlatego zwróciłem się do mojego człowieka od promocji Dobka Bagińskiego - mówi ówczesny sekretarz Komitetu mecenas Tomasz Przeciechowski. - Początkowo to miał być plakat tylko dla naszego regionu, ale potem pojawiła się prośba od komitetów z Kielc i chyba z Przemyśla. Dawało to szanse, że znajdzie się więcej pieniędzy i mogliśmy sobie pozwolić na kolorowy druk ofsetowy - opowiada prof. Dobrosław Bagiński, który w Komitecie odpowiadał za propagandę. Prof. Bagiński przygotował wcześniej projekt plakatu graficznego z czerwoną literą "V" jak "victoria". - Po kilku dniach okazało się, że będziemy mogli zrobić także dużo droższy plakat fotograficzny - dodaje.

Musiał mieć brodę

Autorką zdjęcia z trzema postaciami: starszym mężczyzną, działaczem opozycji i małym chłopcem była ówczesna asystentka w Instytucie Wychowania Artystycznego (dzisiaj Wydział Artystyczny - red.) UMCS, dziś profesor sztuki fotograficznej Irena Nawrot-Trzcińska. - Przyszedł do mnie kiedyś Dobek (Bagiński - red.), który działał w Solidarności i Komitecie Obywatelskim i mówi: ja robię plakat graficzny na wybory, może byś chciała zrobić fotograficzny? Oczywiście się zgodziłam - mówi. Pomysł był prosty. Jeśli ma być fotografia, to musi na niej być człowiek, no bo co będziemy fotografować. Po pierwsze musiało być dziecko. I to koniecznie 9-letnie, bo tyle lat miała wtedy Solidarność. Druga osoba to działacz Solidarności. Koniecznie musiał mieć brodę, no bo jak by wyglądał opozycjonista bez brody. Powinien być też w golfie, bo wszyscy oni chodzili w golfach, ale że była już wiosna to ma koszulę. Działacz musiał też mieć około 30 lat, musiał pamiętać stan wojenny i wyglądać na takiego, który mógłby być ojcem tego chłopca. Jako trzeci na plakacie widnieje starszy człowiek, dziadek, żołnierz podziemia z czasów drugiej wojny. Na plakacie wszyscy mają przyczepiony do ubrań znaczek Solidarność. Potem, jak plakat już wisiał widziałam, że ludzie różne rzeczy dopisywali. Ktoś dorysował loda, ktoś do hasła "Tobie się uda" dopisał: "zdać do podstawówki". To mi się bardzo podobało, bo plakat żył. Zdjęcie robiłam u siebie w pracowni, aparatem KIEV, państwowym oczywiście. Zdjęcie było robione z halogenem, bez flesza, z długim czasem naświetlania. Kiedy trzej bohaterowie plakatu zjawili się w atelier , widziałam, że świetnie do siebie pasują. co było w gruncie rzeczy bardzo ważne, bo przecież nie było żadnego castingu. Plakat był kolorowy i dlatego się tak wyróżniał, gdyż wówczas była to rzadkość. Wtedy to mi się wydawało, że to świetna jakość, ale teraz to pożal się Boże. Trochę jak słaba kopia ksero. Trzeba było zdobyć średnioformatowy negatyw, co nie było wcale proste. To był jeden film, dwanaście klatek i nie można go było zepsuć. Zdjęcia wywoływaliśmy na Akademii Medycznej, bo tam były najlepsze odczynniki - mówi prof. Nawrot - Trzcińska.

Nielegalny transport

- Te projekty trzeba było obowiązkowo zanieść najpierw do cenzury. Z drukarni przy ulicy Unickiej wieźliśmy około 10 tysięcy tych plakatów pożyczoną ciężarówką ale bez legalnego kierowcy. Ja nie miałem prawa jazdy na ciężarówki. Miałem prawko na osobowe samochody i na co dzień jeździłem trabantem. Ale wtedy zasiadłem za kierownicą Stara. Irena, która jechała ze mną po te plakaty była przerażona, że zaraz aresztują nas z całym tym ładunkiem. Ponieważ strasznie ciężko było tę ciężarówkę prowadzić, koledzy wyszli z siedziby Komitetu i zatrzymali ruch na Krakowskim Przedmieściu żebym jakoś wmanewrował się w bramę. Jednak nie udało się do końca spokojnie tego zrobić i obłamałem kawałek muru przy bramie - opowiada prof. Bagiński.

Dziecku się uda

Mecenas Tomasz Przeciechowski pamięta inną wersję. - W Komitecie pracowała Jadzia Koc, która jest socjologiem, a wtedy pracowała na KUL-u. Zrobiła szybką sondę o popularności naszych kandydatów do parlamentu. Okazało się, że mamy dość słabe poparcie wśród kobiet. (pani Jadwiga Koc mówi, że zupełnie tego nie pamięta. - Tyle się wtedy działo! - wyjaśnia.). Postanowiliśmy coś z tym zrobić. Trzeba było wymyślić plakat, który by to zmienił. Pani prof. Maria Braun-Gałkowska wymyśliła, że trzeba na plakacie umieścić dziecko. Wszystko załatwiał Bagiński. Starszego pana (Zdzisław Cieśliński) miałem, Paweł (Nowacki) był fotogeniczny, a Michał (syn mecenasa -red.) kręcił się ciągle gdzieś w okolicy, roznosił ulotki. Pojechaliśmy do pracowni pani Nawrot. Michał się tam bawił na dole jakimś asfaltem i usmarował sobie palce. To my, dawaj czyścić mu te paluchy pumeksem. Plakaty rozwiesiliśmy w ciągu jednej nocy, jakoś na tydzień przed wyborami. I nagle okazało się, że całe województwo jest oklejone Michałem. I to w dodatku z brudnymi palcami. Później widziałem te plakaty też w Radomiu, Szczecinie, w Zamościu w zakładzie fryzjerskim, gdzie reklamował krótkie fryzurki dla dzieci.

Jest rewelacyjny

Prof. Maria Braun-Gałkowska nie przypomina sobie żeby miała jakieś sugestie co do tego, jak plakat ma wyglądać. - Jeśli pan Tomek tak twierdzi to może i tak było, ale ja nic takiego nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że którejś nocy wpadli do mnie pan Bagiński i pan Tomek Przeciechowski i powiedzieli, że trzeba jechać wybrać plakat wyborczy. Pojechaliśmy do mieszkania, chyba pana Bagińskiego i było kilka wersji. Zastanawialiśmy się, która jest najlepsza i ja wskazałam tę, która podobała mi się najbardziej i którą uważałam za najlepszą. Jak się później okazało była to wersja, którą ostatecznie wybrano. Uważam, że jest rewelacyjny. Kiedy mówię wykład o patriotyzmie to pokazuję właśnie ten plakat. W tej chwili on nabiera dodatkowego znaczenia. Razem z mężem zawieźliśmy go papieżowi Janowi Pawłowi II, ponieważ uważaliśmy go za wyjątkowo piękny. Bardzo mu się podobał.

BOHATEROWIE PLAKATU

Michał Przeciechowski, wtedy dziewięciolatek dziś pracuje w firmie produkującej sprzęt surfingowy. Przez większą część roku mieszka na Hawajach i tam uczy surfingu, na lato przyjeżdża do Polski.

- Nie wiedziałem dokładnie o co chodzi, ale trochę coś tam się orientowałem, że nie ma wolności i że jest ciężko. Moi rodzice i ich przyjaciele robili jakieś ważne sprawy, a ponieważ ja bardzo chciałem im pomóc, więc jak mi powiedzieli, że mogę coś zrobić to chętnie się zgodziłem. Pojechaliśmy z ojcem do studia. Tam była biała ściana, reflektory, statywy. Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie. Potem się okazało, że pozowanie jest dość męczące. Trwało to chyba kilka godzin. Ustawiali nas w różnych konfiguracjach. Po pewnym czasie nie mogłem już utrzymać tych palców ułożonych w "Wiktorię". To w końcu im powiedziałem żeby coś zrobili i włożyli mi między palce taki mały klocuszek, który miałem wyrzucać na robienie zdjęcia. W przerwach bawiłem się plastikowymi żołnierzykami, bo tylko takie zabawki tam były. Potem zobaczyłem na ulicach wszędzie swoje zdjęcie i to był lekki szok. Wszystkie dzieci z podwórka zaczęły za mną chodzić i mówić: Tobie się uda, tobie się uda.

Paweł Nowacki, działacz opozycji antykomunistycznej, pracownik zarządu regionu Solidarności, były dziennikarz "Gazety Wyborczej Lublin". Jest redaktorem i współtwórcą programu "Warto rozmawiać" w TVP.

- Jak wiele rzeczy w tamtym czasie, także i to działo się bardzo spontanicznie. Trzeba było zrobić kampanię wyborczą i powstał pomysł plakatu z trzema osobami. Ja pasowałem do schematu. Byłem takim typowym chłopakiem z lat 80-tych. Pojechałem do studia fotograficznego tak trochę z "łapanki". Później przed drugą turą wyborów Wacek Biały (pierwszy redaktor naczelny Gazety Wyborczej Lublin - red.) powiedział mi, że ma do wykorzystania ostatnie trzy minuty w audycji wyborczej w regionalnej telewizji. Ponieważ akurat ja byłem na tym plakacie zaproponował mi żebym razem z nim wystąpił i powiedział ludziom co mają robić. Zgodziłem się, ale uprzedziłem go, że będę namawiał do tego żeby wyborcy skreślali wszystkich kandydatów ze strony komunistów. A to było sprzeczne z linią redakcyjną "Gazety". Wacek się zgodził i tak właśnie powiedziałem na antenie. Pamiętam, że nawet siedzieliśmy pod tym plakatem.

Zdzisław Cieśliński, nie żyjący już przyjaciel rodziny Przeciechowskich.

Prof. Irena Nawrot-Trzcińska:

Wybory były w niedzielę. Nie wiem sama co mnie tknęło, żeby pójść do komisji wyborczej w sobotę i sprawdzić czy na pewno jestem na liście do głosowania. Mieszkałam wtedy w Domu Asystenta i miałam tylko meldunek tymczasowy. Ku mojemu zdumieniu, okazało się, że nie tylko mnie nie ma liście, ale też nikogo z ludzi tam mieszkających. Pobiegłam do Komitetu Obywatelskiego i zaczęłam szukać kogoś, kto by mógł coś z tym zrobić. Pamiętam, że odesłali mnie do Pawła Bryłowskiego. Pojechałam do niego do domu, zastałam go przy śniadaniu czy obiedzie i zaczęłam robić awanturę. Obiecał, że zrobi co w jego mocy. Rzeczywiście, następnego dnia rano mogłam zagłosować. Okazało się, że jacyś ludzie musieli przez całą noc dopisywać nasze nazwiska do list. A było nas około 400 osób. I wszyscy z Domu Asystenta poszli zagłosować. To było dla mnie ważniejsze niż plakat.

Eska

Źródło:

www.wp.pl / www.gazeta.pl
top