12.08.2016
Ku przestrodze

Zazwyczaj piszemy o tej przyjemniejszej stronie sportów wodnych, ale niestety nie należy zapominać, że nasza pasja jest związana z żywiołem, którego nie wolno lekceważyć. Poniżej historia pewnego niedzielnego pływania, którą spisał Michał Filip.

Wielkie podziękowania dla SAR ze Władysławowie - czyli krótka historia jak szwagier popsuł mi wczorajsze pływanie.

Pływaliśmy w KB2 wiatr na żagle 4.2-5.0. Za którymś razem szwagra w przyboju zniósł prąd ze 100-150m w dół.

Zamiast podejść plażą to wyruszył w dłuuugi hals w morze, aby nadrobić wysokość. Oczywiście będąc bardzo daleko (oceniam 1,5km) w morzu połamał bom w taki sposób, że nawet po przełożeniu nie mógł płynąć (wiatr oczywiście się wzmógł).

Odpoczywając na brzegu widziałem ten jego hals i jak nie mogłem przez 15 min żagla wypatrzeć uznałem, że jest problem.

Pływamy z telefonami i jak się w końcu zdzwoniliśmy to przynajmniej wiedziałem, że jest awaria. Podnosił żagiel kilka razy, aby ustalić gdzie jest, ale ani przez lornetkę, aby normalnie nic nie byliśmy w stanie wypatrzeć.

SAR wezwałem po 30 min. od awarii, na wysokości Karwii byli za kolejne 30 min. Przez telefon ustaliliśmy, że szwagier widzi zatłoczoną plaże więc pewnie Karwia.

Od patrzenia w telefon dostał choroby morskiej i nie był w stanie mi skutecznie odczytać swojej pozycji GPS'owej pomimo, że telefon ją ustalił.

Ostatnie 30 min. przestał odbierać telefon, więc moje ciśnienie wzrosło, szczególnie, że podczas ostatniego kontaktu mówił, że będzie zaraz rzygał.

Choroba morska potrafi człowieka tak rozłożyć, że nic nie jest w stanie zrobić - jak się później okazało on na szczęście aż tak nie miał.

Finalnie SAR wyłowił go po 2h od awarii, ok 4,5 km. od miejsca startu 400m od brzegu. Był w dobrej formie i miał jeszcze ze 2h zanim minąłby rozewie, więc jest szansa, że sam dałby radę wrócić, ale helikopter już po niego wystartował.

Moje pływanie zepsute bo jak szwagra wyłowili to już wiatr zdechł i 20 min. spławikowałem zamiast pływać.

Nasze wnioski:

1. Nie robić takich halsów w morze (to głównie do szwagra, bo to jego nie pierwszy taki hals)

2. Mieć telefon i tak ustawiony, aby można było odczytać w necie lub prosto wysłać położenie GPS

3. Mieć w telefonie wbite numery alarmowe z łatwym wybieraniem - na wodzie trudno się operuje telefonem. Na szczęście głosowo dało się całkiem nieźle porozmawiać

4. Wozić ze sobą 3m linki (ja ma taką na haku trapezowym) - szwagier mógł roztaklować lub ostatecznie porzucić żagiel i wracać na desce, tylko bez przywiązania siebie do deski szybko by ją stracił na takiej fali.

5. Mieć przećwiczony pomysł co robić w takiej sytuacji.

6. SAR'owcy pochwalili za grubą piankę (5/3) i telefon.

Wczoraj były naprawdę komfortowe warunki - wiatr < 30kn side-shore, fala max. 2-2,5m, ciepło, dobra widoczność, wiele godzin do zmroku, 10km plaży na której można wylądować,

Nie zawsze w takich warunkach pływamy.

Wniosek nr 1 niby oczywisty, ale 1km halsy w morze robili wczoraj chyba wszyscy. A 1km to już dość daleko od brzegu.

Ciekawi mnie co Wy robicie, aby jak Wam się taka sytuacja zdarzy pomóc sobie samemu, a jak to jest niemożliwe to pomóc służbom ratowniczym?

No i jeszcze raz podziękowania dla załogi Bryzy.


Chociaż ta historia dotyczy pływania na morzu, to warto pamiętać o swoim bezpieczeństwie również pływając na Zatoce lub dużych zbiornikach śródlądowych.

Maciek

top