29.03.2017
SieRozmawia: Krzysztof Jędrzejak

Cześć Krzysiek! Na pewno większość czytelników dobrze zna Ciebie i Twoje foty, ale dla formalności, przedstaw się i powiedz coś o sobie.

Cześć, nazywam się Krzysiek Jędrzejak, mam 33 lata, urodziłem się i całe życie mieszkam nad naszym pięknym morzem. Na Bałtyku surfuję od jakiś 10 lat, fotografuję bałtycki surfing trochę krócej.

Po której stronie obiektywu czujesz się lepiej? Wolisz surfować, czy fotografować?

Jeśli mam być szczery to wolę surfować i fotografować. To znaczy, że staram się znaleźć złoty środek na to, żeby przy każdej możliwej okazji wskoczyć na deskę i posurfować, skupiając się jednocześnie na jak najlepszym udokumentowaniu danej dniówki. Dlatego w dni, kiedy Bałtyk faluje, często można spotkać mnie biegającego po plaży i robiącego zdjęcia w piance. Wiem też doskonale, że dobre warunki do surfowania i fotografowania na Bałtyku trwają bardzo krótko. Nie raz poświęciłem dobry surfing na rzecz udanych kadrów i odwrotnie.

Skąd w ogóle pomysł na połączenie tych zajawek?

Pasja do surfingu była pierwsza. Dopiero kilka lat później pojawiła się fotografia. Początkowo odnajdywałem się w robieniu zdjęć głównie krajobrazom, i to tym nadmorskim. Przełomowym momentem dla mnie z pewnością był wyjazd na surfing na południe Francji w 2010 roku. Wtedy właśnie z moją pierwszą lustrzanką i teleobiektywem dotarłem na zawody Quiksilver Pro France. To było istne szaleństwo. Jako fotografowi amatorowi było mi o tyle łatwiej, że surfując samemu i obserwując innych, miałem już pewną wiedzę na temat tego w jakim momencie i na jakiej fali mogę uchwycić aparatem air’a czy tubę. Nie ukrywam, że dla każdego fotografa surfingu jest to wiedza bezcenna.

Pierwsza wiosenna sesja 2017 roku. Woda ma jeszcze tylko 3 °C.

Więcej sprzętu masz do zabrania na surfa, czy jak jedziesz robić zdjęcia?

Przyzwyczaiłem się już do tego, że jadąc na spot zabieram ze sobą cały niezbędny sprzęt zarówno do surfowania jak i fotografowania.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z surfingiem?

Moja przygoda z surfingiem zaczęła się w 2005 roku na południowym zachodzie Anglii, w miejscowości Woolacombe. Wziąłem rok urlopu dziekańskiego i pojechałem tam do roboty, a że wioska leży nad samym oceanem, a surfing jest tam bardzo popularny, wpadłem jak śliwka w kompot.

Pamiętasz jeszcze swoje pierwsze złapane fale?

Oczywiście, tych chwil się nie zapomina. To było podczas pierwszego szkolenia surfingowego, na które się zapisałem w wiosce, o której wspomniałem wyżej. Ja, wielka piankowa deska i tyle samo zabawy co chaosu. Było wspaniale!

Kamil Piotrowski wbija na Chałupy 10.

Mówi się, że surferzy nie wymieniają swoich desek, tylko dokupują nowe – co masz u siebie w quiverze?

Nadal mam i pływam na moim pierwszym shortboardzie, którego kupiłem w Anglii. To solidny blat JS’a o długości 6’4” i odrobiną większego litrażu dla osoby mojego wzrostu. Ta deska to rakieta, idealna na solidny oceaniczny warun, choć zdarzały mi się na niej też dobre sesje na Bałtyku. Z krótkich mam jeszcze trochę bardziej „bałtycką”, epoksydową deskę BALTICA HP2 o długości 6’2”. To idealna opcja na Bałtyk. Jest szersza, trochę grubsza i bardziej płaska. Niestety podczas jednej z zimowych sesji na Rozewiu spływając ze szczytu fali, straciłem równowagę i wbiłem deskę z dużym impetem w dno. Miała po tym przekoszony stringer i nie wiele brakowało, żeby złamała się w pół. Od czasu naprawy wydaje mi się że dużo straciła i już tak dobrze się na niej nie pływa. Pewnie opiła się dużo wody. Dodam jeszcze, że ostatnio bardzo dużo radości sprawia mi zabawa na dłuższej desce typu soft top 8’6”, których używamy do szkoleń na Bałtyku. To dobra opcja na dni gdy fale są małe i nie mają mocy.

Jaka deska jest najlepsza na Bałtyk?

Ta, która jest odpowiednio dopasowana do umiejętności i panujących na morzu warunków. Zdarzają się na Bałtyku dni z takimi falami, że można odpalić i poszaleć na krótkiej, wąskiej i cienkiej desce z dużym rockerem. W większość dni jednak przyda się coś bardziej „bałtyckiego”.

Spoty na naszym akwenie znasz jak mało kto – pewnie nie zdradzisz, gdzie można złapać najlepsze fale, ale może opowiesz o swoim najlepszym dniu na Bałtuniu?

Bałtyckie spoty to w sumie żadna tajemnica. Fotografując je i udostępniając szerokiej publice, liczę się z tym, że dostęp do nich będzie dużo łatwiejszy. Prócz wiedzy gdzie są dobre spoty, ważne jest aby wiedzieć, kiedy na nie jechać. Najlepszym przykładem są będące na topie ostatnio Górki Zachodnie w Gdańsku. Trafiliśmy tam pod koniec zeszłego roku kilka naprawdę kozackich sesji. Nie wspomnę już o warunku jaki był tam na początku marca tego roku podczas zimowych zawodów - O’Neill Cold Water Jam. Zdjęcia ze wszystkich sesji wylądowały w sieci i niezależnie od prognozy, wszyscy zaczęli jeździć na Górki

Jeśli natomiast chodzi o najlepszy dzień na Bałtyku to zdecydowanie odpowiem – Święto Trzech Króli tego roku. Dość rzadko zdarza się, żeby jednocześnie leżało dużo śniegu, było idealne światło do fotografowania i łamały się piękne fale. Temperatura powietrza miała -10 °C, wody 3 °C, wszystko aż parowało. Tego dnia udało mi się posurfować i zrobić dobre zdjęcia.

Tak wyglądała droga na spot w Górkach Zachodnich w Święto Trzech Króli 2017.

Ile tak mniej więcej, można w roku złapać dni z deską na naszym morzu?

Zależy jakich dni. Tych z wiatrową falą gdy można się poślizgać i pobawić jest pewnie ze 100, ale takich z prawdziwego zdarzenia kiedy wejdzie solidny swell, nie ma wiatru bądź jest offshore, to może kilkanaście. Ilość dni które spędzimy na Bałtyku z deską zależy głównie od umiejętności czytania prognoz. Sam uczyłem się tego kilka lat i nadal się uczę, a i tak ciągle zdarzają się niespodzianki

Podchodząc do tematu czysto statystycznie – więcej pływasz w Polsce, czy za granicą?

Statystycznie więcej dni na surfingu spędzam na Bałtyku, ale tych dobrych fal, na których mogę się wyszaleć, łapię w ciągu roku zdecydowanie więcej za granicą.

Jak już lecisz to gdzie?

Różnie bywa. Surfowałem i fotografowałem w Indonezji, Meksyku, Maroko, Portugalii, Francji, na Wyspach Kanaryjskich, Anglii, Szkocji, Holandii czy Dani. Ostatnio jakoś mniej ciągnie mnie w tropikalne klimaty.

Krzysiek Sikora na spocie Zatoki Gdańskiej.

Jakiś wyjazdowy szczyt marzeń?

Zdecydowanie jakaś cold water’owa ekspedycja, z dala od palm i tłumów. Plany już są, zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam jeszcze kilka marzeń czysto fotograficznych. Chciałbym móc kiedyś sfotografować jedną z fal mutantów tzw. slab z bliska. Teahupoo na Tahiti czy The Right w Australii, to musi być przeżycie.

Pamiętam, że chyba dwa sezony temu byłeś w Portugalii przy okazji zawodów Pucharu Świata – kto zrobił na Tobie największe wrażenie?

Tak, bardzo miło wspominam ten wyjazd. Dzień finałów był wyjątkowo widowiskowy. Fale które się wtedy łamały na słynnym Supertubos nie pozwalały na łapanie beczek ale sprawiły, że zawody zamieniły się w istny festiwal air’ów. Największe wrażenie zrobili na mnie Brazylijczycy Filipe Toledo i Italo Ferreira, którzy swoimi manewrami w finale totalnie zaprzeczali prawom grawitacji.

Filipe Toledo podczas finału Moche Rip Curl Pro Portugal 2015.

Dobrze kojarzę, że przy okazji odpaliło Nazare? Jak wygląda prawdziwy Big Wave na żywo?

Mieliśmy ogromne szczęście. Podczas naszego niespełna dwutygodniowego pobytu w Portugalii, Nazare odpaliło dwa razy w ciągu zaledwie trzech dni. Za pierwszym razem przegapiliśmy ten spektakl z racji relacjonowania odbywających się w Peniche zawodów. Trzy dni później od samego świtu czekaliśmy już na klifie przy Praia do Norte, żeby obserwować ujeżdżanie fal gigantów. Wrażenia są niesamowite. Ciężko jest mi sobie wyobrazić, co czuja ludzie z deskami czy na skuterach, którzy w takich warunkach są w samym sercu szalejącego żywiołu.

Nazare w pełnej krasie.

Widziałem, że Twoja fota znowu trafiła na główną MagicSeaWeed – jak to jest zobaczyć swoje dzieło na największym portalu surf świata?

To za każdym razem ogromna przyjemność tym bardziej, jeśli zdjęcie wyróżnione na stronie zostało wykonane w Chałupach. Niech na całym świece wiedzą, że na polskim Bałtyku też są fale. Co do publikacji, to jednak najbardziej cieszą te drukowane. W tej chwili mogę tylko zdradzić, że w tym roku moje bałtyckie fotografie będą publikowane w europejskich magazynach surfingowych. Nie ukrywam, że jest to dla mnie wielkie wyróżnienie i zastrzyk pozytywnej energii, która na pewno przełoży się na moje dalsze działania związane z promowaniem surfingu na Bałtyku.

Współorganizowałeś ostatnio zawody cold water surfa w Trójmieście – czym tak naprawdę różni się surfing zimą od tego latem?

Prócz potrzeby posiadania grubszego neoprenu, rękawic i butów oraz zmagania się z niskimi temperaturami, zimą mamy dodatkowo możliwość podziwiania surowej bałtyckiej przyrody zupełnie odmiennej, niż ta znana z sezonu letniego. Bałtyk zimą jest wyjątkowy. Są lepsze fale, puste plaże, można zaliczyć sesję solo i przez trzy godziny nie spotkać żywej duszy.

A Ty wolisz zimę czy lato? Jako pływający i fotografujący?

Jestem zdeklarowanym zimolubem. Jeżeli chodzi o temperatury, to z surfingiem nie ma najmniejszego problemu. Ruchu jest bardzo dużo, a pianki tak dobre, że można siedzieć kilka godzin w wodzie o temperaturze 3°C i doskonale się bawić. Największym wyzwaniem dla mnie jest fotografowanie surfingu zimą z wody. Ruchu jest mniej niż na desce, trzeba często zanurzać się pod falami w lodowatej wodzie, a do tego używać cienkich rękawiczek, które zapewniają większą precyzję w wyzwalaniu spustu migawki.

Amber Point.

Poziom surfingu w Polsce cały czas rośnie, a riderów przybywa – jak myślisz, ile obecnie możemy mieć rodaków-surferów?

Ciężko powiedzieć bo z roku na rok surfing w Polsce staje się coraz bardziej popularny, i bardzo mnie to cieszy. Jeszcze kilka lat temu było to może maksymalnie 100 osób, a tych pływających regularnie zimą góra 10. Świadomość tego, że na Bałtyku są fale nadające się surfowania wzrasta, a na bałtyckich spotach pojawia się coraz więcej surferów.

Często trafiasz na zatłoczonego „breaka” w Polsce?

Raczej nie. Prawdziwy tłok na spocie w Polsce to jeszcze rzadkość. Pamiętam z sezonu letniego dwa lata temu, na Falezie w wodzie było chyba z 30 surferów. Zimą nadal są pustki.

Jak najłatwiej z Tobą popływać?

Dużo osób się ze mną kontaktuje za pośrednictwem internetu z zapytaniem o prognozy i możliwość posurfowania na Bałtyku w dany dzień czy weekend. Staram się pomagać jak mogę i za każdym razem próbuję też tłumaczyć, że Bałtyk to nie ocean, a warunki do surfowania są bardzo zmienne i ulotne. Z mojego domu na spoty mam jakieś 30 min. dlatego rozumiem osoby, które planują przyjechać na surfing z drugiego końca Polski i nie chciałyby się rozczarować. Przez ostatnie lata nauczyłem się tego, że po prostu trzeba jechać i sprawdzić co się dzieje na spocie, najlepiej jeszcze porównać z innym. Gdyby nawet fale nie były dobre, zawsze będziemy mieli pogląd na to, jak zachowuje się Bałtyk w określonych warunkach i ostatecznie skończy się na spacerze w pięknych okolicznościach przyrody

Autoportret na lodowej pustyni Zatoki Puckiej.

Jakie są Twoje plany na resztę tego roku?

Intensywnie pracuję nad tym, żeby móc w tym roku wydać album o surfingu na Bałtyku. To moje wielkie marzenie. W sezonie letnim chciałbym się najbardziej skupić na prowadzeniu szkoleń surfingowych na Półwyspie Helskim, a na koniec roku zrealizować plany wyjazdowe. W międzyczasie jestem oczywiście gotowy z deska i aparatem na każdą nadchodzącą prognozę

Na koniec przypominam, że gdyby ktoś był zainteresowany wydrukami moich fotografii, zapraszam na moją stronę Balticsurfscapes.com

Sami mamy jeden taki na ścianie - piękna rzecz! Dzięki za rozmowę i do zobaczenia na spocie!

Dzięki wielkie za wywiad. Do zobaczenia na wodzie!

Kuba

top